Po wczorajszej skoro świt pobudce i wieczornych rozmowach, dzisiaj pospaliśmy sobie trochę dłużej do 8.00. O poranku wybraliśmy się z całą rodziną Michała i Karoliny na Mszę świętą, tym razem do kościoła w amerykańskiej parafii. Było to bardzo ciekawe doświadczenie. Śpiew prowadził pianista przy fortepianie, wraz z dwoma niewiastami. Na szczęście nie musieliśmy, jak to czasem bywa, modlić się aby organista dotrwał do końca 🙂 Prowadzili oni pięknie lud Boży do spotkania z Najwyższym. Atmosfera po Eucharystii również była bardzo przyjazna. Ludzie nie rozchodzili się od razu, lecz zatrzymywali na rozmowy wraz z Proboszczem, inni umawiali się na kawę. Widać było, że parafia nie jest zlepkiem pojedynczych osób spotykających się raz w tygodniu w jednym miejscu, tylko żywą wspólnotą troszczącą się o siebie i wspierającą wzajemnie.

Po uczcie duchowej udaliśmy się na zaległą ucztę dla ciała czyli śniadanie 😉 , a następnie nagraliśmy krótki, małżeński wywiad z Michałem i Karoliną, którzy opowiedzieli w nim swoją historię życia małżeńskiego i podążania ścieżką wiary. Nadmienię tylko, że ta historia ta jest bardzo ciekawa, ponieważ Michał jest naukowcem badającym procesy zachodzące w mózgu, który w momencie zawierania sakramentu małżeństwa był katolikiem, Karolina natomiast jest mamą trójki dzieci i byłą luteranką. Jeśli chcielibyście usłyszeć całą historię zapraszamy za dwa tygodnie na stronę naszych dobrych znajomych ze wspólnoty Przymierze Miłosierdzie, gdzie prowadzą blog http://www.drogadokany.pl.

Po połuniu udaliśmy się do centrum Rochester, gdzie Michał chciał oprowadzić nas po szpitalu, w którym pracuje. Jest to światowej klasy klinka, w rankingach zajmująca pierwsze miejsce w Stanach Zjednoczonych i trzecie na świecie.


Po drodze zobaczyliśmy amerykańską remizę strażacką, więc gdy tylko się zatrzymaliśmy nie mogłem się powstrzymać, żeby na chwilę podejść i przez otwarte drzwi spojrzeć na te imponujące wozy.

Ku naszemu zdziwieniu – po raz kolejny- strażacy byli bardzo mili i otwarci, jak prawie wszyscy amerykanie, których do tej pory spotykaliśmy. (O gościnności amerykańskiej szczególnie w Minesocie możecie poczytać w poprzednim poście) Zaprosili nas do środka, pokazali swoje wozy, mogliśmy z bliska obejrzeć cały sprzęt, mało tego każde dziecko dostało kask strażacki. Szczerze się przyznam, że byłem bardziej podjarany niż Jasio z Tomkiem. Moje dziecięce marzenie bycia strażakiem się spełniło 😉

No właśnie, a propos marzeń to pojawiła się mi taka refleksja. Jak często zaniedbujemy i rezygnujemy z pragnień i marzeń do których zaprasza nas Bóg? On naprawdę chcę nam pomóc je realizować tylko my często ograniczamy się do ludzkiego myślenia – nie dam rady. Często też ulegamy podszeptom życzliwych nam osób, które nas otaczają i mówią: „Odpuść sobie”, „Nie uda Ci się”, „Po co się tak wysilać”. Nie słuchaj ich, bo wszystko jest możliwe w Tym, który mnie umacnia. Szczerze chce Wam powiedzieć , że gdy zaczeliśmy żyć dewizą św Ignacego Loyoli: „Działaj tak jakby wszystko zależało od Ciebie, ufaj tak jakby wszystko zależało od Boga” w naszym życiu zaczęły się dziać cuda, a marzenia i pragnienia złożone w sercach po kolei zaczęły być wypełniane…

Po wizycie w straży udaliśmy się w kierunku szpitala, po drodze delektując się pysznym, truskawkowym smoothie kupionym w okolicznej kawiarni. I tu ku naszemu zaskoczeniu, okazało się, że nie będzie to standardowe przejście po chodniku wzdłuż ulicy, lecz ścieżkiami zwanymi: skywalk i subway. Pierwszy raz słyszałem o nich oglądając film dokumentalny o Vancouver i nie sądziłem, że kiedyś się nimi przejdę. Jest to system podziemnych i naziemnych korytarzy, które łączą większość budynków w centrum miasta. Zbudowane zostały one z powodu bardzo mroźnych zim i temperatur dochodzących do -40’C. Dziwne uczucie kiedy idziesz kilkanaście minut cały czas nad ziemią, przechodząc między budynkami, nie wychodząc na powietrze.


Kiedy dotarliśmy do Mayo Clinic, Michał zabrał nas na 19 piętro, z którego rozpościerała się piękna panorama miasta Rochester.


Drobnym, ale jakże wartościowym smaczkiem, któy nas obleciał, był fascynujący krótki wykład na temat funkcjonowania ludzkiego mózgu, m.in. o tym, jak nieustannie tworzą się nowe połączenia neuronów kiedy coś zapamiętujemy, a w głowie ich mamy miliardy bilionów!!! Opowiadał to z taką pasją, że nie chcieliśmy aby kończył, jednak zrobiło się późno i wszyscy zgłodnieli. Nasi przewodnicy stwierdzili, że zabiorą nas na najlepszą pizzę w mieście do Pasquale’s Neighborhood Pizzeria. Brzmiało to bardzo interesująco, niestety tego dnia nie było nam dane tam się znaleźć, gdyż po chwili okazało się, że w poniedziałki pizzeria jest nieczynna. Nie odpuściliśmy jednak i kupiliśmy tej samej firmy w okoliczny sklepie lecz zmrożoną i zjedliśmy w najbardziej przytulnym miejscu, czyli w domu naszych gospodarzy.

Dzieci były tak zmęczone, że zaraz po kolacji poszły spać. Nadszedł czas na długie, budujące i podnoszące rozmowy o Bogu, wierze i cudach przy herbacie i piwie, czyli to co tygryski lubią najbardziej.

Często spotykamy się w gronie rodziny, przyjaciół, znajomych i mówimy o pierdołach, a tak rzadko poruszamy ten najważniejszy aspekt naszego życia. Bez względu na to na jakim etapie wiary lub niewiary jesteśmy. Ile to razy rozmowy przy stole, skończyły się poróżnieniem, kłótnią, sporem, gniewem czy krzykiem. Zamiast rozmawiać o tym co dzieli, zacznijmy szukać Tego, który nas łączy, a wejdziemy zupełnie na inny poziom rozmowy bez względu na to czy konwersacja będzie z wujkiem ateistą czy ciocią liderką wspólnoty charyzmatycznej, a spotkanie, zamiast po raz kolejny kłótnią, skończy się miłym pożegnaniem, czego każdemu życzymy…