Niedzielny poranek zaczął się dla nas bardzo wcześnie. O 5.30 byliśmy już na nogach, żeby zapakować się do auta, lecz szybko się okazało, że samochód mimo swych większych rozmiarów okazał się za mały na naszą podróż i niezbędny będzie bagażnik dachowy. Zapakowani po Grzegorz ruszylisny na Mszę Świętą do Trójcowa (rejon Chicago z dużą ilością polonii), gdzie podzieliliśmy się doświadczeniem naszego spotkania z Bogiem i nieustannej przemiany życia a szczególnie w sferze małżeńskiej. Opowiedzieliśmy też o tym, jak Bóg wyciągnął nas z długów i na czym polega nasza posługa misjonarzy świeckich. To był bardzo owocny czas. Po Mszy rozmawialiśmy z wieloma osobami i wysłuchaliśmy kilku historii życia. Podziękowali nam za świadectwo, które usłyszeli, a po twarzach było widać poruszenie serc.

Niestety, często życie imigrantów sprowadza się tu do zatracenia się w pracy i walki o przetrwanie, a kwestia wiary ogranicza się do powierzchownej religijności i przyjścia do kościółka z potrzeby pobycia blisko rodaków. Na szczęście nie w każdym przypadku tak jest. Kiedy podzieliliśmy się z Księdzem o naszym kłopocie z bagażami, natychmiast na ogłoszeniach po Mszy zapytał się wiernych czy jest ktoś, kto może ma pożyczyć box na dach. Ku naszej uciesze zgłosiły się cztery osoby. Byliśmy uratowani, a mało tego trafiliśmy do cudownego małżeństwa Marty i Ryszarda, którzy nas ugościli pysznymi pączkami i pomogli zamontować box dachowy. Usłyszeliśmy ich historię życia i okazało się, że oni są jednym z tych małżeństw, które chciało więcej i to zarówno w sferze duchowej jak i materialnej. Mają piękny dom na przedmieściach Chicago i są blisko Boga przez posługę w swoich wspólnotach. Asia z dziećmi raczyła się kawką i rozmową z Martą, ja natomiast montowałem box z Ryszardem. Jasio zdążył przećwiczyć jazdę na Harley’u 🙂

Czas jednak mijał nieubłaganie i wybiła godzina 14.00. Z dwugodzinnym poślizgiem w stosunku do wcześniej zamierzonego planu, wyruszyliśmy w drogę, do Rochester – miasta położonego w Minesocie. Podroż minęła bez większych przy przygód, choć na trasie spotykaliśmy auta, które można spotkać tylko w ameryce. Najpiękniejszy widok był gdy przejeżdżaliśmy rzekę Visconsin i Missisipi, która wbijała się między bloki skalne górujące nad okolicą. Widok był imponujący.

Po kilku godzinach drogi dotarliśmy na miejsce. Poznaliśmy małżeństwo, Karolinę i Michała, które mieliśmy okazję poznać trzy miesiące wcześniej w Polsce w Częstochowie na Wigilii Zesłania Ducha Świętego. Nasze pierwsze spotkanie było krótkie i trwało 15 minut. W ich domu poczuliśmy się jakbyśmy odwiedzali przyjaciół, których znamy od lat. Jak się później okazało są fantastycznym chrześcijańskim małżeństwem z trojgiem dzieci, które ma w wielu miejscach historię życia bardzo podobną do nas. W ich domu panuje pokój, a długie rozmowy do późna, mimo dużego zmęczenia coraz to bardziej nas napełniały i budowały. Przygotowali dla nas pyszne hamburgery. Najbardziej nas urzekło to, że odstąpili nam swoją sypialnie na rzecz spania na kanapie! Tu prawdziwie doświadczyliśmy co znaczą słowa polskiego powiedzenia: „Gość w dom, Bóg w dom”. Nasze rozmowy o Bogu przeciągnęły się do późnej godziny. Jest lag, który próbowaliśmy pokonać już trzeci dzień, dał się we znaki i jak tylko położyliśmy głowę do poduszki, zasnęłyśmy jak małe dzieci. Następny dzień szykował się bardzo interesujący…

PS. Niestety nie mamy dziś za dużo fotek, ponieważ prawie cały dzień spędziliśmy w podróży, ale jutro się poprawimy.
Czy macie nagranie z Waszego przemowienia w kosciele?
PolubieniePolubienie
Nie nagrywaliśmy niestety…
PolubieniePolubienie