Zdecydowanie nie było łatwo. Wszystko zaczęło się na lotnisku w Warszawie. Dotarliśmy o godzinie 5.30 czyli 2 h przed odlotem i naszym oczom ukazał się ten widok. Gdyby nie asertywność Asi i fakt, że zrobiło się zamieszanie z okienkami i wykorzystaliśmy chwilę, żeby przeskoczyć kilkadziesiąt osób nie wiem jak by się to skończyło. W całej Europie podobno strajki na lotniskach i często przekierowują osoby loty na Warszawę, bo tu jeszcze w miarę sprawnie działa. Opóźnienia są tak duże, że samoloty czekają na odprawę pasażerów, żeby odlecieć.

Weszliśmy na pokład lekko ponad godzinka lotu i jesteśmy w Kopenhadze. Bardzo przyjemne lotnisko z dużą ilością spokojnych miejsc do przeczekania, a mieliśmy kolejny lot za około 6 h więc spędziliśmy je bardzo przyjemnie i spokojnie.
Kiedy wreszcie udało się wsiąść do samolotu pomyśleliśmy, że teraz już tylko z górki. Nic bardziej mylnego co się później okazało. Lot był bardzo przyjemny i w miarę szybko minął. Gorąco polecam linie SAS gdzie były dwa posiłki, darmowa woda, herbat, kawa i cola, a do tego miła obsługa.



Największe wrażenie i wzruszenie pojawiło się kiedy przelatywaliśmy nad Grenlandią. Nigdy nie sądziłem, że będę widział ten kraj choćby z lotu ptaka. Niebo było bezchmurne, wiec widoki były nieziemskie. Byłem pełen zachwytu jak piękne rzeczy stworzył Bóg. Wrzucam kilka fotek z samolotu, które niestety i tak w żaden sposób nie oddadzą tych cudownych widoków


Po dotarciu do USA modliliśmy się tylko, żeby bagaże dotarły w komplecie, ale nie to było najgorsze, bo kolejka na Okęciu była niczym z tym czego doświadczyliśmy przy odprawie celnej. Zanim doszliśmy do celnika przeszliśmy kilkaset metrów wężykiem i trwało to kilka godzin.

Przy okienku odprawy popsuł się komputer celnikowi. Wreszcie nadszedł znamienny moment czyli pieczątka w paszporcie i oczekiwane słowa welcome in United States. Zabraliśmy nasze bagaże, które dotarły całe i w komplecie i ruszyliśmy do wyjścia. Tu nastąpił moment krytyczny, bo co dalej…. Okazało się, że taksówka do hotelu kosztuje majątek, Jasio zasnął na rękach i jest nie do obudzenia, bo polskiego czasu to już była 4.00, a na dodatek nigdzie nie da się kupić karty SIM, a musimy jeszcze pojechać 30 km po samochód. Doświadczyłem w pewnym momencie załamania i bezradności, ale po godzinie udało się nam jakoś ogarnąć. Pojechaliśmy Uberem do Hotelu i trafiliśmy na bardzo miłego Pana, Mohamed z Pakistanu, który zabrał nas do sklepu gdzie miały być karty SIM, ale niestety się skończyły 😦
Dzięki Bogu w Hotelu jest WIFI więc mogłem ściągnąć trasę w google maps i poszukać sklepu z kartami SIM, lecz o 22.30 ciężko coś znaleźć. Miałem pierwszą samotną pieszą wycieczkę po Chicago w nocy, nie było wcale strasznie 😉
Pojechałem wreszcie o 23.00 po samochód z Christopherem, 20 letnim chłopakiem z Chicago, trochę sobie pogadaliśmy, doradził w sprawie kart, kolejna przyjazna osoba, która stanęła na mojej drodze. Poczekał, aż znajdę auto i odjadę. Na marginesie USA to ciekawy kraj, na otwartym , niestrzeżonym parkingu w Chicago cały dzień do północy stał samochód z kluczykami w podłokietniku i nikt nie przejmował się tym, że zostanie skradziony.
Udało nam się pospać nawet do 7.00 rano więc wygląda na to, że nie będzie problemu z jetlag-iem.

Jest godzina 10.00 i ruszamy właśnie na podbój Chicago 😉 Do usłyszenia jutro…
Ciekawe, ze w obliczu tak przyziemnej sprawy, jaka jest kupno karty SIM, nawet Chicago zchodzi na drugi plan hahaha 😀
PolubieniePolubienie